Kucharz, wojownik… Chyba ciężko pogodzić te dwie profesje. Z jednej strony pyszne jedzenie, z drugiej trzeba trzymać dietę.

RAFAŁ NIESTRZĘBA - Ciężko się nieraz powstrzymać, jak się przygotowuje te wszystkie pyszności. Dodatkowo ja mam skłonności do tycia, więc muszę bardzo uważać, żeby później nie musieć zrzucać kilogramów przed walką, ale wypracowałem już różne triki żeby oszukać organizm.
Jakie?
- Zazwyczaj jem pięć posiłków dziennie, ale np. uwielbiam nutellę. Tak więc moje śniadanie składa się ze zdrowych produktów: sałat, selera naciowego i małego akcentu w postaci kawałeczka dosłownie bułki właśnie z nutellą. Można powiedzieć, że karmię psychikę (śmiech). Dla mnie słodycze to trochę nałóg, a to dobry sposób, żeby nie jeść ich dużo.
Z czego jeszcze składa się Twoja dieta?
- Jem dużo jajek, piersi z kurczaka, staram się do tego dorzucić wołowinę, łososia. Staram się też wczuwać w swój organizm, bo to co dobre dla jednego, niekoniecznie musi być dobre dla innej osoby. Tak samo jest z treningami.
No właśnie dlaczego kuchnia i dlaczego ring?
- To dość długa historia. Zacznijmy od tego, że pochodzę z Kłodzka. Jako dziecko bardzo chorowałem, miałem astmę, ciągle zapalenie płuc, oskrzeli, o sporcie właściwie nie było mowy. W szkole nie należałem do najgrzeczniejszych i jak dorastałem myślałem sobie jaka czeka mnie przyszłość. Widziałem się w trzech profesjach: kucharz – może dlatego, że mój tato świetnie gotuje i kuchnia zawsze była ważna w naszym domu, masażysta – bo ponoć zawsze miałem predyspozycje, wojsko – ale do tej drogi nie do końca byłem przekonany. Ostatecznie zdecydowałem się na kucharza i bardzo wcześnie rozpocząłem pracę w miejscowej pizzeri i poszedłem do szkoły zawodowej. W między czasie w Kłodzku otwarty został klub sportów walki Palestra trenera Łukasza Goli. Zacząłem trenować, ale trybu życia zbyt zdrowego nie prowadziłem. Co tydzień imprezy, papierosy. Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Rzuciłem papierosy, imprezy, przeszła mi astma. Sala sportowa stała się moim domem. Miałem do niej klucze, opiekowałem się nią. Było niesamowicie i będę to zawsze pamiętać. Z czasem klub się rozwiązał i przez pół roku trenowałem sam, aż wyjechałem do Wrocławia.
I co dalej?
- Trafiłem do Punchera Wrocław. Tam po jednym treningu awansowałem do grupy zaawansowanej. Zaczęło się na poważnie. Walczyłem zarówno w kickboxingu, jak i muai tai. Z czasem zrozumiałem, że mogę rywalizować z najlepszymi zawodnikami w Polsce i nie tylko. Czasy w Puncherze wspominam bardzo dobrze, bo znacznie rozwinąłem umiejętności w tym klubie. Zdobywałem medale mistrzostw Polski, pucharów Polski, startowałem w różnych galach. W 2014 roku zostałem wicemistrzem Polski w K1, wcześniej wygrałem rywalizację na gali muai tai, znalazłem się także w kadrze Polski w kickboxingu.
Trenujesz K1 i muai tai, w której dyscyplinie wolisz walczysz?
- Właściwie dla mnie chyba bez znaczenia. W K1 jest zdecydowanie więcej boksu, mua tai to natomiast dużo więcej kopnięć bocznych. Lubię i to i to.
Ale z Puncherem się rozstałeś.
- Tak. Obecnie bardzo dużo trenuję sam, a kiedy potrzebuję sparingów i kontaktu z drugim zawodnikiem korzystam z pomocy Bartka Batry z KO Gym Ślęza Wrocław. Bartek to bardzo doświadczony zawodnik, który sporo czasu spędził w Tajlandii. Powiem szczerze, że w tym roku nie miałem jakiegoś wielkiego ciśnienia na wynik. Raczej chciałem podtrzymać formę i spróbować pobić się o laury na poziomie światowym za rok.
Los chciał jednak inaczej?
- Właśnie tak. Najpierw wystartowałem w mistrzostwach w K1, później w muai tai, wyniki osiągnąłem średnie, zwłaszcza w muai tai, ale taka była taktyka, chciałem po prostu powalczyć. Na trzy miesiące przed mistrzostwami świata wiedziałem w 100 proc., że chce na nie jechać i najpewniej pojadę. Pojechałem. Miałem trzy walki i… wszystkie wygrałem i zostałem mistrzem świata K1.
Mówisz tak, jakby wygrać mistrzostwo świata to była łatwa sprawa.
- Oczywiście, że to nie była łatwa sprawa, ale skupiłem się tam na odpoczynku, nad tym żeby złapać dystans. Udało się, do ringu wchodziłem zrelaksowany i pewny siebie. Jedynym problemem była waga, bo bardzo szybko musiałem zrzucić jeszcze kilogram, tak więc nie jadłem praktycznie, nie piłem i zakładałem specjalny dres, który nie przepuszczał powietrza. Udało się.
Zmieniło się coś w Twoim życiu po osiągnięciu tego sukcesu?
- Raczej nie. Zdaję sobie sprawę, że mam swoje sportowe 5 minut i muszę je wykorzystać. Oczywiście z walk nie wyżyję, więc pracy kucharza rzucać nie zamierzam, a wręcz przeciwnie. Myślę wciąż jak się jeszcze bardziej rozwijać. Ostatnio natomiast ukończyłem kurs trenera personalnego. Myślę, że lada moment ruszę z jakąś kompleksową ofertą. Być może uda mi się połączyć miłość do kuchni z miłością do sportu?